Historie adaptacji #2

Jedną z rzeczy, które nas bardzo mocno angażowały emocjonalnie w ostatnich miesiącach, była jedna z trudniejszych w naszym zawodowym życiu adaptacji. Malwinka potrzebowała trzech miesięcy na to, by poczuć się w żłobku dobrze i swobodnie. Tak samo jak jej mama miewałyśmy chwile zwątpienia, czy to w ogóle ma prawo się udać. Wiele wskazywało na to, że trudności z adaptacją wynikają głównie z trudności związanych z nasilonym rozwojowym kryzysem separacyjnym tak charakterystycznym dla tego wieku (13-14 miesięcy), ale było też wiele pytań i jeszcze więcej niewiadomych. Na szczęście współpraca z mamą okazała się bardzo owocna i adaptacja Malwinki zakończyła się sukcesem. Posłuchajcie sami – oddaję głos Mamie Malwinki.

Jak każdy rodzic, chciałam dla mojego dziecka jak najlepiej. Im bliżej było do końca macierzyńskiego, tym większe obawy zaprzątały moją głowę: Jak to będzie? Czy powinnam wrócić do pracy? A jak ona poradzi sobie w żłobku? Z obcymi osobami, swoimi słabościami i humorami… Po nasłuchaniu się strasznych opowieści o złych żłobkowych ciociach, przechodziła mi ochota na wysłanie córki do żłobka, mimo że zawsze byłam ich zwolenniczką – dziecko powinno mieć kontakt z rówieśnikami, a mama powinna mieć swoją namiastkę dawnego życia.

Wreszcie udało znaleźć się odpowiednią placówkę dla mojego dziecka – żłobek RB, tak bliski mojemu sercu. Z tą świadomością chętnie zapisałam Malwinkę. Myślałam sobie: „Teraz to nie ma opcji, żeby było jej źle. Na pewno szybko się zaadaptuje”. I faktycznie, pierwsze dwa tygodnie to rewelacja, córka całkiem dobrze odnajdywała się w nowej sytuacji. Niestety, radość ta trwała krótką chwilę. Zamiast wydłużać czas pobytu, my staliśmy w miejscu, aż wreszcie zaczęliśmy się cofać w dynamicznym tempie. Ale powoli i od początku. 🙂

Adaptację zaczynamy początkiem października (ja miałam wrócić do pracy za 2 miesiące). Pierwsze dni to zapoznanie się z miejscem, Ciociami, nowymi koleżankami i kolegami. Malwinka niepewnie, lecz z ciekawością doznaje nowych doświadczeń. Końcem drugiego tygodnia zwrot akcji, córka całe kilka godzin przepłakała, najprawdopodobniej zmartwiona, gdzie jest jej mama, która do tej pory nigdy jej nie opuszczała. Niestety, każda kolejna godzina pobytu w żłobku, związana była z jej płaczem. Ciocie stawały na rzęsach, żeby ukoić smutek, a mimo to, te 3-4 godziny były zbyt długim czasem rozłąki. Sytuacja trwa 1,5 miesiąca. W tym czasie zaczynam czytać, szukać, pytać co robię niewłaściwie? Może zbyt mało daje jej miłości i poczucia bezpieczeństwa? Zaczynam obwiniać siebie, szukać przyczyny. Mimo, że poświęcam jej maksymalną uwagę, po powrocie nosimy się i tulimy, próbuję przekazać jej dobre myśli, nie posuwamy się z adaptacją do przodu. Było coraz gorzej, Malwinki płacz nie miał końca. Ciociom wyczerpywały się pomysły na radzenie sobie z jej rozpaczą, a ja coraz poważniej rozważałam zostanie na urlopie wychowawczym.

Zostały mi 2 tygodnie urlopu. Padła propozycja: „Wróćmy do początku, zacznijmy adaptacje od nowa, z mamą na sali. Nie mamy już nic do stracenia”. Byłam przerażona. Wiedziałam, że jak to nie pomoże, wyjścia nie będzie – będę musiała redukować etat w pracy albo nie wracać wcale. Dodatkowo miałam wprowadzić przytulankę – dotąd córka nie miała ulubionej zabawki, chwilę trwało zanim pokochała Królisia. 🙂  I tu, zarówno z readaptacją, jak i maskotką decyzja okazała się trafna. Malwinka na nowo otworzyła się. W ciągu tych 2 tygodni udało się zostawić ją pierwszy raz na drzemkę, ku zaskoczeniu wszystkich bardzo szybko zasnęła wtulona w Ciocię – czyli czuje się bezpiecznie, to dobry znak. Mało tego, wydłużyliśmy czas do pełnego wymiaru godzin. Lecz nie było idealnie, córka często płakała, wymagała ciągłej uwagi i nie chciała jeść pieczywa w żłobku (a jest z tych łakomczuchów, co w domu pożerają zaskakującą ilość jedzenia).

Musiałam wrócić do pracy. Grudzień był dla mnie pod dużym znakiem zapytania, czy nie dostanę kolejnego telefonu z żłobka, żeby odebrać Malwinkę szybciej. Dodatkowo doszła pierwsza choroba. Tak bardzo próbowałam zapobiec każdemu kaszlowi i katarowi. Myślałam: „Kurczę, jak mi zachoruje, to będzie jakiś koniec świata! Przecież po tygodniu przerwy w domu, nie ma opcji, żeby wróciła do żłobka”. Byłam pełna obaw. Na szczęście wsparcie i słowa otuchy otrzymałam od strony placówki. „Może Malwinka potrzebuje takiej przerwy? Takiego czasu spędzonego tylko z rodzicami? Czasem dzieje się tak, że dziecko na tyle naładuje baterie, że powrót z choroby wcale nie jest taki zły, a działa wręcz na korzyść”. Z tą wiarą i nadzieją wkroczyłam w tydzień choroby. A do tego w niedługim czasie doszła przerwa świąteczna, Malwinka została w domu w sumie na bardzo długi czas…

Jest styczeń, minęły 3 pełne miesiące adaptacji, pierwszy dzień Malwinki w żłobku po powrocie – nie jest źle, raczej obiecująco. A każdy kolejny dzień to jak wiosna, Malwinka rozkwita z dnia na dzień – otwiera się jak pąk kwiatu. 🙂 Piszę to początkiem lutego, kiedy widzę, ile ten miesiąc zmienił w naszym życiu. Córka stała się pewną siebie dziewczynką, gotową do zabawy, powiedziałabym wręcz wyrywającą mi się z ramion, żeby już teraz wejść na salę! Przestała mieć niechęć do kanapek, zjada wszystko chętnie, sypia dobrze, rozgadała się i widać, ze czas spędzony w żłobku, jest dla niej miły i przyjemny.

Przyznam szczerze, że naprawdę miałam momentami dość. Były chwile słabości, kiedy nie wierzyłam, że „to się kiedyś skończy”. Dodatkowo czasem słyszałam propozycje, że powinnam odpuścić i dla dobra dziecka zostać z nią w domu. A ja Wam powiem jedno – wiara, w to że będzie dobrze i wsparcie najbliższej nam osoby, jakim jest partner, a także wyrozumiałość i chęć pomocy ze strony placówki to klucz do sukcesu. Starajmy się zrozumieć nasze dziecko, znalazło się przecież w całkiem nowej sytuacji, otoczeniu, przy obcych ludziach, bez rodziców, którzy do tej pory nie odstępowali na krok. To jest trudny czas dla naszych dzieci. Powinniśmy im dać możliwie jak najwięcej ciepła i wyrozumiałości, a na koniec być dumnym, że tak świetnie (bo w swoim tempie) poradziły sobie z tą nową okolicznością.

Życzę Wam wszystkim cierpliwości i pogody ducha w tym trudnym czasie!


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *