
Pokreślona ściana – dokładanie ta, którą widać na zdjęciu, jest sprawcą tego postu i dała mi w ostatnich dniach trochę do myślenia o granicach, jakie mam ja i jakie ma moje dziecko. Odkąd mój dwulatek dał upust swojej artystycznej duszy wprost na ścianę, zdążyłam usłyszeć kilka komentarzy na ten temat od ludzi, którzy nas odwiedzają. Od empatycznych „Ojej, pokreślił wam ścianę i to w dodatku na tapecie” po pouczające „Rany boskie! Pozwoliłaś mu pisać po ścianie? No ja to bym w życiu nie pozwoliła”. I tak słuchając tych wszystkich komentarzy myślałam sobie o tym, jak bardzo jest mi wszystko jedno, czy ta ściana jest popisana czy nie. Jak totalnie, ale to totalnie mam to gdzieś bo wiem, że ta tapeta jest stara, brzydka i że na wiosnę chcę się jej pozbyć.
I tutaj właśnie zaczynają się moje przemyślenia o granicach i o tym, czy dobrze zrobiłam, pozwalając mu tą ścianę popisać. Bo gdyby rzecz działa się kilka lat temu to pewnie starałabym się do takiej sytuacji nie dopuścić. No bo wiadomo – dziecku trzeba wyznaczać jakieś granice, nie może robić wszystkiego, co chce. A teraz wiem, że nie chodzi stawianie jakichś granic dziecku, a o bronienie swoich własnych. Jaka jest różnica? A no taka, że gdyby mi przeszkadzała popisana ściana, to powiedziałabym do mojego syna: – Nie chcę żebyś pisał po ścianie, chodź porysujemy coś na kartce. Ale mi to nie przeszkadza, więc mam pełne prawo pozwolić mu na taką zabawę. Zrodziła się we mnie przez chwilę taka wątpliwość czy nie popisze też innych ścian w domu, albo czy nie będzie problemu z wytłumaczeniem mu później, że teraz, gdy ściana jest odnowiona, to już nie chcę, żeby po niej pisał. Myślę sobie jednak, że to właśnie wtedy zasygnalizuję mu tę granicę. Być może będzie to trudne, a być może nie. Być może skreśli mi wszystkie ściany w domu, a być może gdybym nie pozwoliła mu popisać tej, to popisałby inną pod moją nieuwagę. Nie wiem tego, wiem natomiast, że stawianie sztucznych granic nie ma zupełnie sensu.
To jak dzieci sprawnie radzą sobie z odczytywaniem granic innych ludzi, fajnie widać w żłobku. Maluchy doskonale wiedzą, że ciocia A. nie lubi, gdy dotyka się jej włosów, ale już ciocia B. nie ma z tym problemu i można ją czesać godzinami, świetnie bawiąc się we fryzjera. Wiedzą, z którą ciocią na co można sobie pozwolić i powoli uczą się tego również w stosunku do innych dzieci. Co więcej, te nasze granice zwykle nie są stałe i niezmienne, mogą zależeć od wielu czynników. Jednego dnia nie przeszkadza nam hałas, innego – każdy pojedynczy okrzyk może doprowadzać do szału. Czasem mamy większe przyzwolenie na bałagan, innym razem wolimy sobie oszczędzić nadprogramowych atrakcji. Czasem po prostu możemy mieć gorszy nastrój i nie mieć ochoty na robienie czegoś, co innego dnia nie stanowi dla nas żadnego problemu. Mówiąc o granicach, myślę o takim miejscu styku naszej zgody lub niezgody na coś, a bronienie tych granic widzę, jako przejaw świadomej troski o siebie, o swój komfort.
W relacjach z innymi dorosłymi jest to dla nas dość normalne i naturalne. A w stosunku do dzieci? Zauważyliście, że jest takie społeczne przekonanie, że jak raz pozwolisz na coś dziecku, to ono już zawsze będzie to chciało, wejdzie ci na głowę, rozpuścisz je, dając mu to, czego chce… Tak często można usłyszeć hasło, że trzeba być „konsekwentnym”, stawiając dziecku granice, które powinny być nienaruszalne… Tymczasem z takiej perspektywy myślenia o naszych granicach konsekwencja wydaje się być mocno przereklamowana.
Bardzo przejrzyście i ciekawie pisze o granicach Małgorzata Musiał w książce „Dobra relacja. Skrzynka z narzędziami dla współczesnej rodziny”. Autorka pisze między innymi:
Zacznijmy od tego, czym są granice. Wiele osób błędnie utożsamia je z jakimiś nakazami/zakazami stawianymi dziecku. (…) Tymczasem granic nikomu stawiać nie trzeba. Każde dziecko przychodzi na świat z własnymi granicami. (…) Każdy człowiek je posiada, choć może się zdarzyć tak, że przez różne życiowe doświadczenia zatracił umiejętność ich odczytywania bądź pokazywania.
Tym, co często frustruje nas, dorosłych, w kontekście dbania o swoje granice w relacjach z dziećmi, jest fakt, że lubimy się fiksować na jakimś jednym sposobie ich bronienia, nawet gdy okazuje się nieskuteczny, prowadzi do dużych konfliktów lub zwyczajnie pochłania mnóstwo naszej energii. Czasem warto spojrzeć z nieco szerszej perspektywy i szukać innych strategii na zaspokojenie potrzeb zarówno swoich, jak i dziecka – takich, które będą dla nas bardziej optymalne. Warto pamiętać też, że dzieci także mają swoje granice, które niejednokrotnie głośno i stanowczo manifestują, i którym również należy się szacunek. Czasem bywa tak, że wymagamy od dzieci, by szanowały nasze granice, zupełnie nie respektując ich granic, podczas gdy powinniśmy jako rodzice czy opiekunowie szczególnie się o nie troszczyć i uczyć dzieci asertywności. Może warto o tym pomyśleć następnym razem, gdy dla własnej wygody chcielibyśmy, by nasze dzieci były grzeczne i ułożone, miło odpowiadały na zaczepki sąsiadek i pozwalały się przytulać i całować dawno niewidzianym ciotkom…
Dzieci uczą się najbardziej przez naśladowanie, więc nie pozostaje nic innego, jak zostawienie tu na koniec takiej myśli i przypomnienia o uważności – na siebie, swoje granice i sposoby zadbania o nie oraz na dziecięce granice, o które także bardzo warto dbać.